Po powrocie z wyprawy nagle okazuje się, że najtrudniejszym jej etapem staje się stworzenie podsumowania. Znalezienie czasu na zredagowanie tekstu, wyselekcjonowanie zdjęć, ich obróbkę... Tym bardziej, że wolnego czasu nigdy jakoś nie ma, a jak jest, to pożytkuje się go, goniąc kolejne kilometry na moim BH.
Na początek trochę suchych danych, żeby zaspokoić ciekawość pokolenia tl;dr:
Oraz mapa z podziałem na poszczególne odcinki:
Czy było trudno? Wydolnościowo o dziwo nie, ale pewnie ma to związek z dość rzetelnym przepracowaniem zimy i wiosny. Fizycznie tylko przez pierwszy tydzień, gdzie musiałem odespać pracę po nocach, żeby zdążyć przed wyprawą oddać zlecenia. Psychicznie jak zwykle rewelacja - nie pojawiały się chwilę zwątpienia, a miłe były tłumy ludzi kibicujące na Endomondo, Stravie czy Wykopie.
Na wyprawę dało się spakować w jedną torbę Apidura 17.5 litra. Dość droga zabawka, ale warta swojej ceny. Nie było, ani za dużo, ani za mało. Poniżej na zdjęciu jest co zabrałem ze sobą i w sumie wielkich zmian nie wymaga. Paru rzeczy można by się jeszcze ewentualnie pozbyć.
A tak wyglądał objuczony osiołek z całością dobytku, który ważył około 8-10kg w zależności od tego ile żarcia napchane itd. I tak - jeżdżę z jednym bidonem tylko.
Ludzie - zarówno osoby, które mnie nocowały (czy to z couchsurfing.com, warmshowers.org, czy wykop.pl), wspierały po drodze, służyły radą, a nawet było takich dwóch szalonych, co gonili mnie samochodem przez kilkadziesiąt km, żeby zjeść ze mną obiad. Nocowałem głównie u takich dobrych dusz właśnie i polecam to wszystkim. Można spotkać mocno zakręconych ludzi. W hostelu pani na recepcji powie Wam: "pokój numer 20, życzę spokojnej nocy" i tyle, pod namiotem możecie sobie pogadać sami ze sobą, a stąd prosta droga do obcięcia sobie ucha i wiarę w bycie reinkarnacją Elvisa. Sporo ciekawych zasłyszanych historii, impreza w Elblągu z Kaśką i jej znajomymi, która dwa dni później leciała jechać rowerem przez Chiny, opowieści o wyprawie dookoła świata... Mnóstwo ludzi, mnóstwo historii.
Przyroda - czy raczej ogólne widoki. Nigdy nie dorównamy widokami Norwegii, Islandii, Szwajcarii i wielu innym krajom, ale jak zobaczycie na zdjęciach, nie ma się czego wstydzić. Jest urokliwie i jeżeli ktoś ma ochotę wyrwać się z miasta to braknie mu życia, żeby pozwiedzać takie miejsca. Warmia i Mazury oraz Dolnośląskie zdecydowanie wygrywają. Pomijam Małopolskę z Tatrami, bo to wybitnie nierowerowe tereny.
Poziom trudności - nie było to pasmo samych zachwytów, nie było zawsze kolorowo, ale przy odpowiedniej dawce samozaparcia i potrenowaniu wcześniej da się to zrobić. Nie jest to wyczyn dla herosów, szczególnie jak ktoś wybierze trasę nieco łatwiejszą niż moja, bo nie przebiegającą przy granicy, gdzie drogi momentami okropne lub żadne, a na południu góry. Jeżeli komuś marzy się taka wyprawa polecam spróbować. Nie spróbujesz - nie dowiesz się, a to nadal Polska, więc wrócić do domu można.
Brak robactwa - poza Terespolem, gdzie mnie i @oskar1100 pożarły potężnie te krwiopijcze samiczki zwane pieszczotliwie komarami, cała wyprawa obyła się bez użądleń, pogryzień lub nawet wzbogacania diety białkiem z przypadkowo połkniętych much.
Pogoda - dość niesprzyjająca, bo pierwszy tydzień to upały 30+, następnie 2 tyg. deszczu i wiatru, a na koniec znów tydzień upałów po 30+. Optymalnej pogody było może kilka dni. Dałoby się trasę przejechać szybciej, ale noclegi były zaplanowane w większości wcześniej, więc odcinki dzienne nie miały wielkiego pola manewru. Wiadomo, że przez miesiąc w trasie nie ma co liczyć na cuda, ale jazda w upale lub przy 15 stopniach i rzęsistym deszczu trochę przeszkadza. Jednak wystarczy zacisnąć nieco zęby.
Drogi - ten przytyk głównie do Lubelszczyzny, gdzie gdyby asfalt kładli zaborcy, to byłby to ostatni remont tych dróg. Drogi krajowe ok, przy granicy nie ma ludzi, sklepów i uczciwych dróg. Drugie najgorsze drogi to Lubuskie przez aberrację jaką jest uwielbienie bruków.
Zabytki - nie ma ich tak wiele, jeżeli są to głównie kościoły, a jak to u nas bywa wszędzie nawalone dookoła reklam, słupów, budynków jeden przy drugim itd. Dodatkowo, co już jest szczytem materialistycznego podejścia, kościoły często bywają zamknięte, żeby ktoś go otworzył do zwiedzania trzeba zadzwonić i przyjedzie pan, który za 50zł otworzy wejście. Ja rozumiem, że może nie całkiem, ale choć krata przez którą można podziwiać środek powinna być ogólnodostępna.
Wujek Google - machlojki z wprowadzaniem nowej wersji map Google'a, które pozbawiły mnie sporo nerwów, czasu i snu.
Brak komputerów, Internetu - o ile nie było mi to potrzebne do szczęścia, to było potrzebne do robienia relacji (co się udało raczej słabo) i planowania tras, które utraciłem przez Wujka Google'a. Często jedyne co ludzie mają to jakiś net w Play 2GB i samego netbooka albo samą komórkę. Jak się człowiek wyrwał z Krk, to było jednak jakimś zaskoczeniem, że można nocować u ludzi, którzy nie maja komputera, a wcale nie było to powodowane biedą.
Jak padnie bateria/powerbank to lipa - jak wiadomo "trening bez Endomondo to nie trening", a tak na serio to człowiek chciałby mieć ten ślad, gdzie był. Poza tym w moim wypadku jazda wg ściśle wyznaczonej trasy była wymagana, więc gdy zepsuł się powerbank w Szczecinie zaczęły się poważne kombinacje jak uratować dzień.
"Hostel jest tańszy niż trumna" - czyli zasada, którą powinien kierować się każdy kogo o zmroku dopada burza. Można zacisnąć zęby i jechać, ale jest cholernie duża szansa, że kierujący samochodem Cię nie zauważy i wjedzie w tyłek.
Szalenie mało rowerzystów - przez całą wyprawę, poza ludźmi, którzy jechali ze mną, spotkałem może z 15 rowerzystów, a z 5 osób z bagażami. Wydawało się to dziwne, szczególnie nad morzem. Nie było też zbytnio do kogo się podczepić na trasie, więc w 98% przebiegała samotnie.
Robi się z tego, moi drodzy, ściana tekstu, więc może na razie wystarczy... Na dole, poniżej komentarzy, można zobaczyć fotki - odsiane z jakichś 5000. Owszem, były obrabiane na chybcika i hurtem, żaden ze mnie artysta. Kolory nie te, jasność i ostrość nie ta - bywa. Kręcę trochę na rowerze i to tyle, a przy okazji czasem wyciągnę aparat. Nie znam się na fotografii, sprzęt mam jaki mam, a umiejętności fotografowania i obróbki pełzają po dnie niczym olimpijska forma jamajskich bobsleistów. Niestety nawet gdybym umiał, to nie mam czasu się tym lepiej zająć.
Wielkie podziękowania należą się wszystkim, którzy w ten czy inny sposób mi pomogli, a szczególnie zaś tym, co zadbali, aby na łeb mi nie padało, zaoferowali łóżko do spania, etc. Jak również tym co przez mniejszy lub większy fragment trasy towarzyszyli mi w drodze.
PS. Ten wpis zostanie rozbudowany, o treści, które pojawią się w AMA na portalu Wykop.pl, z którego to ludzie pomagali jak mogli, no i kibicowali również jak mogli.