Czyli jak fajnie może być mimo ulewnych deszczy, jak miło poznać nowych ludzi, którzy byli wystarczająco nierozsądni, żeby przyjąć mnie pod swój dach oraz jak to uzależniająca zabawa, że człowiek z dniem powrotu już ma plany jak będzie wyglądała wyprawa w kolejnym roku. Dużo zdjęć, dużo tekstu, bez ładu, bez składu, bez sensu.
Podejście do kolejnych wyzwań z gatunku tych grubszych i, co akurat miłe, zakończone sukcesem.
Bo jakże uroczą granicą jest 1000km...
Wycieczka zaplanowana na 10 dni, która zyskała dodatkowe dwa dni dzięki tajfunowi Dujuan. Wypad do azjatyckiego kraju z pogranicza rozwiniętej cywilizacji i jej braku lub przynajmniej innego rozumienia czym rzeczona cywilizacja jest.
W marcu udało się zrobić pierwszą poważniejszą dystansową życiówkę (444km) - zrobiło się cieplej, to nadszedł czas spróbować to odrobinę poprawić.
O dziwo, moi drodzy, udało się z pomocą wielu z Was, objechać Polskę wzdłuż granic, zwiedzając przy okazji wszystkie przygraniczne gminy i jakimś cudem nie opuszczając żadnej. W skrócie? 4810km w 29 dni. Komu mało? Proszę przygotować sobie herbatkę, ciepłe kapcie i sporo cierpliwości, bo najkrótsza opowieść to nie będzie.